Po raz pierwszy do wspólnego posiłku zasiedliśmy w malutkim i niepozornym Barze u Babek (trzy stoliki na krzyż nakryte ceratą, trzy megasympatyczne kucharki – mama, córka i ciotka), w którym uraczono nas wyjątkowymi specjałami domowej kuchni, przygotowanymi ze świeżych produktów, bez oszukiwania niezdrowymi „ulepszaczami”. Już wtedy dowiedziałem się, że wiele naszych „narodowych” potraw znajdziemy w różnych zakątkach świata, a silenie się na przypisywanie polskości ruskim pierogom czy kotletowi mielonemu to tak, jak twierdzenie, że kontusz jest strojem sarmackiego pochodzenia. Jeżeli sądzicie, że którakolwiek z codziennych potraw ma „polskie korzenie”, to koniecznie musicie choć raz porozmawiać z Robertem Makłowiczem. A jeśli nie macie takiej możliwości, to serdecznie zapraszam do lektury rekomendowanej przeze mnie (13 marca 2020) – na łamach Dziennika Zachodniego (Polska The Times) – książki, zatytułowanej „C.K. kuchnia”. Czeka tam na was ponad 220 stron, obfitujących w gawędziarskie opowieści, poświęconych… kulturze. Kulturze znakomitej, bo związanej z tyglem wieloetnicznego, wielonaradowościowego i wielokulturowego tworu, jakim były niegdyś Austro-Węgry.