Marzyły o tym od dawna. Obiecałem, że kiedyś się tam wybierzemy, a ja lubię dotrzymywać słowa. Więc gdy pod koniec czerwca zapytałem, czy chciałyby ze mną pojechać do Londynu, bez mrugnięcia przystały na tę propozycję i zaczęły się przygotowania. Przejazd, zakwaterowanie, bilety wstępu, plan zwiedzania, posiłki – wszystko załatwiłem osobiście, bez pośredniczących biur podróży. A co do szczegółów? No to posłuchajcie…
Wyjechaliśmy z domu 18 sierpnia 2016. W Katowicach złapaliśmy rejsowy autokar do Londynu, który dostarczył nas na miejsce po 24 godzinach i już w piątkowe południe (19.08.) mogliśmy wdychać zamglone powietrze, wychodząc z Victoria Coach Station. Zabukowany pokój w Belgravia Rooms nie należał do największych trzyosobówek, jakie istnieją na świecie, ale w końcu nie przyjechaliśmy tam, żeby wylegiwać się na hotelowym łóżku, tylko puścić się w wir zwiedzania. Tak też zrobiliśmy.
Już w półtorej godzinie po przybyciu ruszyliśmy w stronę Westminster Abbey, które zaliczyliśmy bardzo dokładnie – i zewnątrz, i wewnątrz – zatrzymując się nieco dłużej przy nagrobku Newtona, Szekspira i kilku innych znanych osobistości. Nie ominęliśmy też sklepu z pamiątkami, gdzie dokonaliśmy pierwszych zakupów.
Kolejnym punktem był obowiązkowy Big Ben z budynkiem Parlamentu, a przy nim pomnik Ryszarda Lwie Serce. Ulicą Whitehall (mijając Downing Street 10) przeszliśmy na Trafalgar Square – pod kolumnę Admirała Nelsona, pilnowanego przez cztery olbrzymie lwy. Stamtąd już niedaleko do Piccadilly Circus, a później pod Pałac Buckingham. Powitalny spacer po najbliższej okolicy zakończyliśmy w hotelu.
Kolejnego dnia (20.08.) zafundowałem córkom pobudkę już o 7:00, ponieważ półtorej godziny później byliśmy pierwszymi zwiedzającymi Gabinet Figur Woskowych Madame Tussaud’s. A tam? Nie sposób opisać wszystkich postaci, z którymi się fotografowaliśmy i wszystkich atrakcji, z których skorzystaliśmy (między innymi – Spirit of London, Film 4D Marvel Heroes, Star Wars Experience). Po niemal trzech godzinach udaliśmy się do kolejnego muzeum – tym razem nasz wybór padł na Sherlock Holmes Museum, które oczywiście znajduje się przy Baker Street 221B.
Kolejna jazda londyńskim metrem. Dotarliśmy pod Tower of London, gdzie oprócz zwiedzenia twierdzy, zobaczenia królewskich klejnotów i obowiązkowej fotografii z Beefeaterem, podziwialiśmy widok Tower Bridge, na którym znaleźliśmy się po chwili.
W niedzielę (21.08.) pojechaliśmy (oczywiście, że metrem) pod Marble Arch, stojącym na północnych obrzeżach Hyde Parku. Tam, na Speakers’ Corner Paulina wygłosiła płomienną przemowę i ruszyliśmy w stronę Natural History Museum. Przeszliśmy przez cały park (łącznie z mostem na słynnej Serpentynie) i stanęliśmy w ogromnym ogonku, żeby wejść do tej wyjątkowej londyńskiej atrakcji. Dinozaury, biologia człowieka, zwierzęta, galeria Ziemi, meteoryty – to tylko niektóre z działów, jakie zaliczyliśmy wewnątrz. Mimo zaliczenia pysznej kawy i kilku ciastek, zdecydowaliśmy się wrócić pod Tower of London, żeby zaliczyć… rybę z frytkami! Smakowała przewybornie!
Ostatni dzień w Londynie (22.08.) nie był dniem bez zwiedzania. Z samego rana podjechaliśmy, żeby obejrzeć Katedrę Świętego Pawła, posiedzieć na schodach prowadzących do tej świątyni, a następnie przejść spacerkiem do Kościoła Temple (znanego chociażby z książki i filmu „Da Vinci Code”). Kamienne figury Templariuszy, genialny klimat i dużo więcej, niż można się było spodziewać.
Zresztą cały ten szalony (i nieco przedłużony) weekend można określić w ten sposób. Było rewelacyjnie! Przywieźliśmy pół tony pamiątek, miliard zdjęć (kilka z nich znajdziecie poniżej) oraz – przede wszystkim – niezapomniane wspólne wspomnienia, których nie da się ani zmierzyć, ani wycenić. Nie ważne były koszty, nie ważne były schodzone nogi i dwie doby spędzone w autokarze. Ważne jest to, co zostało w nas po tej niesamowitej wyprawie…
Zjeść „fish & chips” siedząc z córkami na murku pod Tower of London – BEZCENNE!