sie 25
2014

mail_sztukater24 kwietnia 2014 zamieściłem wpis o wyjątkowo chamskim działaniu pewnego portalu, który chcąc mnie zaprosić na literacką imprezę (Strzelin), wrzucił mnie do worka z napisem „dzicz z buszu” (do dziś nie wiem dlaczego). Wpis mój, który znajdziecie tutaj opublikowałem ku przestrodze innych, żeby nie dali się namówić na „wspaniałą imprezę”.

Okazało się, że pod artykułem pojawiło się kilka komentarzy – większość z nich, to wpisy podstawionych przez organizatora ludzi lub – jak nazwała po imieniu sprawę uczestniczka zeszłorocznej imprezy – klakierzy tegoż organizatora. Najbardziej rzeczowo wypowiedziała się wówczas pani, która podpisała się nickiem „wołodyjowska”, gdyż szczegółowo opisała przebieg całego zdarzenia.

W tym roku na strzelińską imprezę pojechała moja znajoma Małgosia Karolina Piekarska. Jej relacja, zatytułowana „Tego się nie da na trzeźwo”, zaczyna się tak: „Uwaga! Przed przeczytaniem polecam nalać sobie do szklanki dowolnego alkoholu. Nie wiem co zalecić niepijącym. Sama piję rzadko i mało. Ale zdarzają się historie, których się nie da na trzeźwo. Nie na darmo mówią Rosjanie, że „bez wódki nie razbieriosz”. A więc uwaga. Bajka będzie długa!

Siedzę na dworcu we Wrocławiu. Powinnam być jeszcze na festiwalu literackim, na który zaproszono mnie wiele, wiele tygodni temu. Dziś nawet miałam mieć spotkanie autorskie, ale… siedzę na dworcu. Wracam do domu. Dlaczego? Cofnijmy się do dnia, w którym mnie zaproszono… Byłam „zapisana”. Książka, która kończę, a na którą mam stypendium artystyczne MKiDN, pochłonęła mnie bez reszty. Dlatego, gdy zaproszenie przyszło, najpierw zastanawiałam się… przyjąć, nie przyjąć? Niby piszą, że wprawdzie nocleg w internacie, ale że zapewniają zakwaterowanie i wyżywienie, jednak dojechać muszę na własny koszt. Impreza nic mi nie mówi, choć to podobno druga edycja. Ale… w regionie, do którego mnie zapraszano, Ulubiony ma do załatwienia pewne rodzinne sprawy. Chciał wybrać się tam od dawna. Dlaczego więc nie jechać? Połączymy parę rzeczy, a przy okazji poznam nowych ludzi pióra. kilka osób znam z Facebooka, ale większość nazwisk nic mi nie mówi, poza jednym. To wybitny brytyjski pisarz niezwykle w Polsce popularny. Myślę, że skoro on tam jedzie, to będzie w porządku impreza. Nie sprawdzam więc organizatora. Przyjmuję po prostu zaproszenie.

Gdy po jakimś czasie odkrywam, że stypendium muszę rozliczyć wcześniej niż myślałam, a co za tym idzie szybciej skończyć książkę, mam chwilę wahania. Przecież nie mam czasu. A i Ulubionemu wypadają pilne sprawy zawodowe, więc… na pewno ze mną nie pojedzie. Zastanawiam się, czy nie zrezygnować. Do imprezy trzy tygodnie. Ale jakoś mi głupio. Przecież obiecałam, tak ładnie zapraszali. Nie chcę być niepoważna. Jadę. Podejmuję jednak decyzję, że pojadę pociągiem. Odpocznę pod drodze. A może i poczytam lub popiszę? Jestem przepracowana. Ostatnie tygodnie śpię po 3 godziny pisząc często od siódmej rano do czwartej nad ranem dnia następnego z przerwami na posiłki. W pałacu w Oborach, czyli Domu Pracy Twórczej Fundacji Domu Literatury niemal mieszkam. Dorobiłam się tam nawet swojej łapki na muchy. Festiwal Literacki ma być w weekend w małym miasteczku pod Wrocławiem. Przez ostatni tydzień koresponduję i z organizatorem i z moim wydawcą, by połączyć jednego z drugim i żeby na festiwalu można było kupić moje książki. W środę dowiaduję się, że wyszły z Warszawy. W czwartek, że dotarły do Wrocławia do siedziby organizatora.

W piątek rano opuszczam Obory. Pędzę na złamanie karku do domu, by chociaż ucałować moich chłopaków. Odwożę Ulubionego do pracy i wracam do domu. Nastawiam prania, poprawiam pewne rzeczy w książce, maluję paznokcie, zmieniam wielką walizkę na małą walizeczkę, a kolorowe ubrania na białe, bo pisarze mają tam występować w białych strojach. Porzucam samochód na podwórku przed domem i wsiadam do pociągu. Organizatorzy mają mnie odebrać z dworca. W pociągu, choć to Intercity, nie działają kontakty, więc nie mam gdzie podładować komórki. Gdy dojeżdżam do Wrocławia mam 5% baterii. Dzwonię do organizatora, że dojeżdżam. Mówię o problemie z telefonem. Słyszę, że zaraz oddzwoni wolontariusz. Wolontariusz oddzwania i mówi, bym jeśli mogę wysiadła w Mikołajowie. Rozłącza się. Niestety pociąg akurat z Mikołajowa odjeżdża. Oddzwaniam do wolontariusza, że jednak będę na Dworcu Wrocław Główny, że o Mikołajowie powiedziano mi za późno. Wolontariusz nie odbiera telefonu. Dzwonię do organizatora. Komórka ma już tylko 1% baterii… Och… mogłabym długo opisywać jeszcze, jak z tableta łącząc się z wi-fi na dworcu Wrocław Główny piszę na FB, że proszę o odbiór. No, ale po jakimś czasie wszystko się udaje. Z dworca odbiera mnie młody człowiek. Samochód rzeczywiście czeka. Nie jest to wprawdzie samochód organizatora, a innego uczestnika pisarza, który na specjalnie festiwal literacki przyjechał aż spod Londynu, ale jestem zmęczona. Nie analizuję tego. Jedziemy do siedziby organizatora. Jest 21:00… tam mamy dostać kolację. Nie jestem specjalnie głodna, ale… kolega po piórze jest. Cierpliwie czekam aż on coś zje. Przygotowywanie posiłku trwa ponad godzinę. W końcu i ja głodnieję i coś przekąszam. Cały czas czekam, by mnie, wymęczoną podróżą, wreszcie odwieziono tam, gdzie mamy nocować. Nagle okazuje się, że jeszcze musimy czekać na innego autora. Czekamy więc. Wraz z nami czeka jeszcze jedna pisarka. I tak… czekamy, czekamy, czekamy.

Autor przyjeżdża z narzeczoną. Jeszcze i ich trzeba nakarmić. W międzyczasie wybija północ. Padam na twarz. Obserwuję co dzieje się w biurze organizatora. Jestem w szoku, bo organizator, który prosi by tytułować go „Wielkim K”, zachowuje się dziwnie. Jest dość agresywny. Ale może to przemęczenie? Dowiaduję się, że jego nazwisko jest tajne. Znam więc tylko imię. Dość pospolite. „Wielki K” strasznie pokrzykuje na pracujących dla niego wolontariuszy. Jak dla mnie mobbing, ale… nie mam siły na analizę. Jestem bardzo, ale to bardzo zmęczona. Nie analizuję też jego wielkich pretensji do 15 osób, które w ostatniej chwili zrezygnowały z przyjazdu wymawiając się podobno śmiercią chomika i innymi błahostkami. Nie mam siły. Jestem naprawdę bardzo, ale to bardzo zmęczona. W końcu położyłam się po 4-ej nad ranem, a wstałam o 7-mej… Gdy po północy ruszamy w kierunku miejscowości gdzie mamy nocować w jakimś szkolnym internacie słyszę jeszcze, że w pokoju będę z tym ostatnim przybyłym pisarzem i jego narzeczoną. Pokój ma mieć numer 107… To zapamiętujemy. Autostradą, która okazuje się płatna, a nikt nam tego nie powiedział, więc nikt z nas nie ma gotówki (na bramce przetrzepujemy torby, by wydłubać 1,20 PLN) dojeżdżamy na miejsce około 1:00 w nocy.

Pokój 107 jest zajęty przez kogoś innego. Dostajemy inny. Ma numer 206. Moi współlokatorzy okazują się przemiłymi, niezwykle inteligentnymi i sympatycznymi ludźmi. To łagodzi i stres i zmęczenie. Zasypiam. Następnego dnia o godzinie 12:00 w centrum miejscowości festiwalowej ma rozpocząć się otwarcie imprezy. (Potem dowiaduję się, że o 14:00, zaś program dociera w moje ręce dopiero następnego dnia około g. 15.00. Był w internecie w formie jpg, ale dla mnie zbyt drobne literki.). Na miejsce ma nas zawieźć specjalny autobus.

Budzę się. Około dziewiątej w stołówce internatu ma być śniadanie. Coś tam jest. Coś dowożą. Coś jemy. Nie analizuję co, bo generalnie nic mi nie przeszkadza. Przecież uprzedzano, że warunki spartańskie. Takie są. Internat… a przemilczmy. Nagle dowiaduję się, że autobusu nie będzie. Na imprezę mamy dojechać we własnym zakresie. Z internatu do tej miejscowości jest 6 kilometrów. Pisarzy jest ok. 40. Są w różnym wieku. Nie wszyscy dysponują samochodami. Starsza pani ze spuchniętymi nogami strasznie narzeka. Jest jej przykro. Nie ma dla niej miejsca w żadnym z samochodów. A ma tu mieć kilka spotkań, warsztatów etc. Jest autorką kilkunastu książek. Pani wzdycha ciężko, ale ktoś mówi, że obok jest przystanek autobusu podmiejskiego. Jeździ raz na godzinę. Postanawiam jej towarzyszyć w drodze na przystanek. Idziemy więc sprawdzić o której odjeżdża jakiś autobus. Na miejscu okazuje się, że za 40 minut, więc… zostajemy na przystanku. Pani narzeka strasznie. Na organizację. Na to, że coś obiecywano. Jest nie to co obiecywano. Że są granice prowizorki. Gdzieś tam ją rozumiem, choć cały czas jeszcze myślę, że będzie lepiej… W końcu mówi się: „miłe złego początki”. Na pewno potem będzie lepiej. Po chwili jest lepiej.

Do celu jedzie jeden z autorów, który ma w samochodzie dwa miejsca. Zabiera nas obie. Przyjeżdżamy. Jest jeszcze wcześnie, więc idziemy sprawdzić, jak to wszystko wygląda. Gdzie wieża, w której będą z nami spotkania? Gdzie szkoła, w której impreza będzie miała swój początek? Wygląda to wszystko słabo. Szkoła na razie jest niezbyt przygotowana na nasze przyjście. Wieża gdzie mamy mieć spotkania jest zamknięta. Na drzwiach krzywo naklejony plakat z naszymi nazwiskami. Ze starszą koleżanką po piórze idę do bankomatu, pod drodze oglądamy piękną kamienicę, potem kościół. Miasteczko robi wrażenie urokliwego, choć jest zupełnie wyludnione. Ale taka impreza! Tylu pisarzy w jednym miejscu… Wśród nich gwiazda brytyjskiej literatury. Może się zaludni?

Wybija godzina rozpoczęcia festiwalu. Spotykamy się wszyscy w auli liceum. I tu… pierwszy szok. Poza nami autorami nie ma żadnej publiczności. Macham ręką. W sumie ważne, że są inni pisarze. Będę mogła przez ten czas pogadać z ciekawymi ludźmi. Poza tym… może na spotkania ktoś przyjdzie? W końcu są na rynku. W zabytkowej wieży. Spotkanie rozpoczynające imprezę nie zaczyna się. Siadam w kącie. Stawiam na tablecie pasjansa. W końcu przyjechałam tak naprawdę odpocząć. Pobyć z ludźmi. Złapać oddech. Za moment wrócę do Obór. Będę kończyć książkę. Zostały mi dwa rozdziały. Co ja się będę denerwować niedoróbkami organizacyjnymi? Po 20 minutach jedna z pisarek oznajmia, że w imieniu organizatorów ona nas powita. Najpierw proponuje, by każdy się przedstawił i powiedział o sobie dwa zdania. Potem proponuje… zabawę. Dzieli nas na grupy, wręcza każdej z grup quizy literackie do rozwiązania. Starsze panie poetki z dużym dorobkiem są zgorszone. Co to za egzamin? Po co? Dopisz imię do nazwiska pisarza? Powiąż autora z książką? Zdjęcie z postacią? Mnie to nawet bawi. Żartuję, że jakbym nie zdała, to proszę zostawić na drugi rok w tej samej klasie. Rodzice i tak nie żyją. Wygrywa grupa któraś tam. Są nagrody rzeczowe. Połowa osób uciekła. Na dole dostajemy harmonogram całego festiwalu. Idziemy na rynek na nasze spotkania autorskie.

Na rynku jest kawiarnia. Niestety bez kawy. Są soki i piwo. Stwierdzam, że właściwie tego się nie da na trzeźwo i kupuję jedno. Po 20 minutach przychodzi do nas główny, zagraniczny gość. Też na piwo. Rozmawiamy o literaturze, Polsce i wielu innych sprawach, jak miłość, seks, dojrzewanie. On jest specjalistą od tych spraw. W końcu on idzie do wieży bo tam ma być z nim spotkanie. Jedno z wielu. (Dopiero potem dowiadujemy się, że przyszło 15 osób. Chyba sami inni pisarze). Wtedy jeszcze myślę, że skoro ma mieć tych spotkań kilka, to pójdę na następne. Muszę jeszcze ochłonąć. Jest z czego. Oto dowiaduję się, że spotkanie otwierające wyglądało tak nie dlatego, że tak zostało przez prowadzącą je zaplanowane, ale dlatego, że koleżanka autorka, którą nim obarczono na 5 minut przed rozpoczęciem, nie miała na szybko innego pomysłu. Te quizy, które nam zaserwowała miała po prostu w bagażniku samochodu po imprezie, którą prowadziła popularyzując czytelnictwo. Zostało jej kilka quizów i garstka nagród. Nie chciała robić przykrości organizatorowi, więc poprowadziła to spotkanie. Tak, jak jej wpadło do głowy….”

Zaciekawieni co było dalej? Resztę opisu tej fenomenalnej imprezy znajdziecie na blogu mojej znajomej, czyli TUTAJ.

Koniecznie musicie tam zajrzeć! A teraz czekam na komentarze Sztukatera, chociaż to słowo powinno się chyba pisać z małej litery…

Autor Dariusz Rekosz



3 komentarze do “Sztuka chamstwa – odsłona druga”

  • Dariusz Rekosz napisał(a):

    Oczywiście, proszę, możesz podlinkować… 🙂

  • Jacek Wąsowicz napisał(a):

    A niech czytają, a niech! Sam tam byłem, miód i wino piłem (to przenośnia), a cożem widział to się w pale nie mieści, dlatego relację na swoim blogu umieściłem. Darku, wolno tutaj podlinkować?

  • Agnieszka napisał(a):

    Aleś Ty pyskaty 🙂 Zauważyłam od wczoraj mocno wzmożony ruch na moim blogu pod zeszłorocznym postem o pierwszej edycji tego „eventu”. Czyli jednak zainteresowanie jest duże. I dobrze, niech ludzie czytają i łapią się za głowę.