Pewnie każdy z Was chciał kiedyś wybrać się do „ciepłych krajów”. Ja osobiście mam juz na koncie Turcję, Cypr i Tunezję. Ponieważ jednak lato tego roku nie należało do najbardziej udanych postanowiłem, że chociaż na tydzień polecimy z rodziną do Egiptu.
Wybór padł na miasteczko Marsa Alam (Marsa-El-Alam), znajdujące się nad brzegiem Morza Czerwonego, prawie 800 km na południe od Kairu.
Jak było? Nie wiem, czy potrafię opisać. Dlatego też na końcu tego artykułu umiesciłem prawie 200 fotografii z tygodniowego wypadu do kraju faraonów.
Lot z Katowic do Marsa Alam, to 4,5 godziny, w czasie których trudno wymyślić coś konstruktywnego. Nasz hotel Equinox El Nabaa Resort oddalony był od lotniska o niespełna 40 km, więc dojazd autokarem trwał około 20 minut. Co uderza po wyjściu z terminala? Ciepło… Gorące powietrze, które w krajach „południowych” nagrzewa się zupełnie inaczej niż w najgorętsze lato w Polsce.
Sam hotel składa się z kilku części. Nas zakwaterowano w budynku głównym, który znajduje się w ciągłej rozbudowie (co w Marsa Alam nie znajduje się w rozbudowie?) i, który z czterech gwiazdek przemieni się niedługo w obiekt pięciogwiazdkowy. Pokój rodzinny wyposażony był w dwa systemy klimatyzacji (niezbędne!), dwa „pokoje”, niezależną łazienkę z toaletą i balkon z widokiem na kompleks basenów oraz Morze Czerwone. Oprócz tego – telefon, telewizja kablowa (z dwoma polskojęzycznymi programami – i całe szczęście, że tylko z dwoma), mini-lodówka, szafy i komody oraz ogrodowe fotele (plus stolik) na balkonie.
Pozostala część hotelu: recepcja, lobby ze sklepami (pamiątki, zapachy, biżuteria, ubrania, etc.), lobby bar (klimatyzowany), główna restauracja i zewnętrzny taras prowadzący na tył kompleksu. W kompleksie: 3 rewelacyjne baseny z ciepłą (ale uwaga! lekko słonawą wodą), leżaki i parasole (materace i ręczniki – gratis), plac do gry w mega-szachy oraz moc soczystej zieleni (nie tylko palmy), której pielęgnacją zajmowała się codziennie specjalna ekipa. Przy basenie – bar z chłodzonymi napojami.
Trochę dalej – kolejny bar Panorama, w którym: od godz. 10 można było przysiąść na kawie, herbacie lub jakimkolwiek innym napoju (włącznie z alkoholami), o godz. 16 wziąć udział w nauce latynoskich tańców, a wieczorem (21:30) dać się porwać tanecznemu szaleństwu.
Po zejściu z niewielkiej skarpy (schody) docieramy do bezpłatnej plaży (tutaj także leżaki, parasole, materace i ręczniki gratis) oraz kompleksu nurkowego. Przy molo kołyszą się małe motorowe łodzie, a spragnieni mocniejszych wrażeń mogą wziąć udział w snurkowaniu lub wybrać się na spacer wśród tysiąca biegających po plaży krabów.
Woda w Morzu Czerwonym – słona lecz cieplejsza niż w jakimkolwiek kąpielisku. Jeżeli ktoś jednak wolał poleżeć przy basenie, to już o 11:30 mógł uczestniczyć w wielce zabawnej gimnastyce Aqua-Gym. Gimnastykę tę oraz naukę latino-dance, a także wszelkie inne animacje (włącznie z wieczornymi tańcami) prowadziła grupa włoskich animatorów, spośród których koniecznie muszę wymienić Victorię – mającą anielską cierpliwość do moich córek i z uśmiechem na twarzy uczącą je nawet najtrudniejszych kroków.
Inne atrakcje? Proszę bardzo:
-
wieczór egipski – z pokazem tradycyjnych asuańskich śpiewów, stylu życia beduinów, tańcem derwisza, tańcem brzucha oraz tańcami nubijskimi (do tego moc egzotycznych potraw),
-
party of the beach – impreza przy ognisku na plaży
-
mecz piłkarski Polska : Włochy – niestety przegraliśmy 4:8, ale zabawa byla przednia
-
urodziny Pauliny – 30 września skończyła 7 lat, w czasie kolacji (przy pełnej restauracji) odśpiewano jej „Sto lat” (w dwóch językach) oraz składano życzenia po polsku, arabsku, włosku i francusku. Do tego obdarowano ją prawdziwym tortem i upominkami. Potem przyszedł czas na tańce, na których okazało się, że oprócz niej… jeszcze dwie osoby obchodzą w tym dniu urodziny.
Oczywiście będąc w Marsa Alam mieliśmy okazję skorzystać z dodatkowych wycieczek (tzw. fakultatywnych) jakie przygotowano dla gości hotelu Equinox. Jednak tydzień w raju, to TYLKO siedem dni, więc tym razem nie wybraliśmy się ani na safari (quadami), ani do Luxoru, ani do Wielkiej Tamy Asuańskiej. Mimo to opalenizna, fotografie, filmy i ciągle żywe wspomnienia nie pozwolą nam nigdy zapomnieć o tych wspaniałych chwilach.
Nasz wyjazd, to także nowe znajomości. Wspomniałem już o Victorii i zespole animatorów. Oprócz tego poznaliśmy też wielu, wielu innych wspaniałych ludzi, wśród których koniecznie muszę wymienić: Mateusza i Alka z rodzinami, panią Teresą i pana Bogdana oraz ich znajomych, ekipę egipskich barmanów i kelnerów (Shady, Mena, Carlos, etc.), tuzin Mohamedów, rzeszę Francuzów i Włochów, z którymi świetnie mogliśmy się bawić, tańczyć, gimnastykować, rozmawiać i grać w wodną siatkówkę.
A teraz już obiecane zdjęcia…